niedziela, 12 marca 2017

  

Prace Pauliny Brodowskiej konstruowane są na dychotomii. Nie łopatologicznej: jasny-ciemny, ukryte-jawne, było by to zbyt proste. Odczytanie tych napięć wymaga podążenia za nimi. Obraz cytuje literaturę ale nie poprzestaje na tym, konstruuje własną opowieść. Kim jest jednak opowiadacz? To oko boga czy może raczej oko wielobogini? Jest samym widzeniem, bez patrzącego? Witkacowskie zagadki, które same się zgadują. Jesteśmy w przymierzalni - grzeczne sukieneczki z kołnierzykiem „Be-Be” zachęcają do przymiarki. Nikt nie zakrzyknie, że król jest nagi, nie dlatego, że to królowa. Bowiem ona jest odziana, lecz będąc zasłoniętą staje się tym bardziej nagą. A jej kostium odsyła nas w dalekie antropologiczne wyprawy. Odwołajmy się od imagineskopii. Tu „przeziur”, nie rozmiękcza znaczeń, nie zaciera granic jak w fotografii otworkowej. To, co pod spodem, jest w całej swej łagodności wyraziste i dobitne. Oglądamy dwa światy- jak w Słowniku Chazarskim- odrębne lecz dla zrozumienia konieczne obydwa. Przyjrzyjmy się „Huldrze” - charakterystycznej pracy dla działań Artystki. Odejdźmy na chwilę od norweskiej nazwy Demonicy zabijającej marnych kochanków. Jej imię brzmi: Ukryta – oto koronkowy ażur wycinający z materii męską postać. Wyrastające zeń witrażem gałęzie sadowią nas w środowisku naturalnym postaci. Biel sukienki- jednej z wielu na tej wystawie- wzmacnia krąg znaczeń. I byłoby słodko i miło. Niemalże słyszymy marsz weselny. Gdyby nie ten ogon - nie-nie, nie diabelski. Zwierzęcy. Byśmy nie uciekli z kręgu natury. Dopiero teraz mamy obraz całości. Mityczne postacie korespondujące ze współczesnością. Twórca nie odsyła nas do muzeum, lecz zanurza w teraźniejszości, posługując się przy tym wyrafinowaną przenośnią. Jak w pracy pt. „Trzy siostry” ledwie zarysowane sylwetki, każda ze swą tajemnicą zamknięte w sobie – również formą. Przywodzące na myśl nie tylko baśniową, kobiecą triadę Dziewczyna-Kobieta-Starucha, lecz także pobrzmiewają tu goryczą dramatu Czechowa. Niepokojące kształty figur nie pozwalają na pozostawienie ich w sferze odległego mitu. Prace Pauliny Brodowskiej wymagają odczytania poprzez myślenie antropologiczne. Wszystko to pozornie wieloznaczne, układane w warstwy odsłania się, gdy przyjmiemy postawę archeologa. Artystka wymaga od widza aktywności, konieczności sięgania do źródeł wiedzy, by rozkodować tropy, znaczenia i metafory. Jej prace zaludniają Wyszymory opiekujące się lasem lub zagubionym w jego czeluściach ludźmi, La Loba- zbierająca zagubione kości by śpiewem tchnąć w nie znów życie. Czy patrząca na nas Mgła- jak Parka snująca nić. Wszystkie to postacie przerzucają pomost miedzy dziś a wczoraj. Autorka sytuuje widza w roli voyerysty przywykłego do takiego sposobu odbioru, przez całą współczesną machinę mass-mediów. Idąc jej śladem możemy na chwile wypożyczyć sobie tożsamość, przymierzyć się do nowej skóry. Wziąć z wystawy. Nie będziemy jednak bezkarni, nie uciekniemy od tego, co pod ażurem tętni odkryte. Bowiem twórca wykorzysta zmieszanie podglądacza, złapanego na gorącym uczynku, by wzmocnić siłę emocjonalnego przekazu. Można by nadać tej wystawie roboczy tytuł Koincydencje, lecz tu współwystępowanie dwóch tematów nie nakłada na siebie przypadkowych warstw znaczeniowych. Odkrycie intelektualne tego związku leży po stronie odbiorcy. Autorka na początek znajomości otwiera drzwi do pokoju emocji. Uchyla je do niepokojąco gęstego od znaczeń, świata. Jeśli oprzemy się pokusie nadania mu estetyzujących etykiet - zobaczymy wtedy kręte korytarze intelektualnego dyskursu. Taki to trochę „Kubek do nalewania snów” gdzie spotykają się opowieści, wędrują różnymi tropami, w continuum czasoprzestrzennym do archaicznej natury.

                                        
                                                                                                                   Ewelina Wyrzykowska










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz