Prace Pauliny
Brodowskiej konstruowane są na dychotomii. Nie łopatologicznej: jasny-ciemny,
ukryte-jawne, było by to zbyt proste. Odczytanie tych napięć wymaga podążenia
za nimi. Obraz cytuje literaturę ale nie poprzestaje na tym, konstruuje własną
opowieść. Kim jest jednak opowiadacz? To oko boga czy może raczej oko
wielobogini? Jest samym widzeniem, bez patrzącego? Witkacowskie zagadki, które
same się zgadują. Jesteśmy w przymierzalni - grzeczne sukieneczki z
kołnierzykiem „Be-Be” zachęcają do przymiarki. Nikt nie zakrzyknie, że król
jest nagi, nie dlatego, że to królowa. Bowiem ona jest odziana, lecz będąc
zasłoniętą staje się tym bardziej nagą. A jej kostium odsyła nas w dalekie
antropologiczne wyprawy. Odwołajmy się od imagineskopii. Tu „przeziur”, nie rozmiękcza
znaczeń, nie zaciera granic jak w fotografii otworkowej. To, co pod spodem,
jest w całej swej łagodności wyraziste i dobitne. Oglądamy dwa światy- jak w
Słowniku Chazarskim- odrębne lecz dla zrozumienia konieczne obydwa. Przyjrzyjmy
się „Huldrze” - charakterystycznej pracy dla działań Artystki. Odejdźmy na
chwilę od norweskiej nazwy Demonicy zabijającej marnych kochanków. Jej imię
brzmi: Ukryta – oto koronkowy ażur wycinający z materii męską postać.
Wyrastające zeń witrażem gałęzie sadowią nas w środowisku naturalnym postaci.
Biel sukienki- jednej z wielu na tej wystawie- wzmacnia krąg znaczeń. I byłoby
słodko i miło. Niemalże słyszymy marsz weselny. Gdyby nie ten ogon - nie-nie,
nie diabelski. Zwierzęcy. Byśmy nie uciekli z kręgu natury. Dopiero teraz mamy
obraz całości. Mityczne postacie korespondujące ze współczesnością. Twórca nie
odsyła nas do muzeum, lecz zanurza w teraźniejszości, posługując się przy tym
wyrafinowaną przenośnią. Jak w pracy pt. „Trzy siostry” ledwie zarysowane
sylwetki, każda ze swą tajemnicą zamknięte w sobie – również formą. Przywodzące
na myśl nie tylko baśniową, kobiecą triadę Dziewczyna-Kobieta-Starucha, lecz
także pobrzmiewają tu goryczą dramatu Czechowa. Niepokojące kształty figur nie
pozwalają na pozostawienie ich w sferze odległego mitu. Prace Pauliny
Brodowskiej wymagają odczytania poprzez myślenie antropologiczne. Wszystko to
pozornie wieloznaczne, układane w warstwy odsłania się, gdy przyjmiemy postawę
archeologa. Artystka wymaga od widza aktywności, konieczności sięgania do
źródeł wiedzy, by rozkodować tropy, znaczenia i metafory. Jej prace zaludniają
Wyszymory opiekujące się lasem lub zagubionym w jego czeluściach ludźmi, La
Loba- zbierająca zagubione kości by śpiewem tchnąć w nie znów życie. Czy
patrząca na nas Mgła- jak Parka snująca nić. Wszystkie to postacie przerzucają
pomost miedzy dziś a wczoraj. Autorka sytuuje widza w roli voyerysty
przywykłego do takiego sposobu odbioru, przez całą współczesną machinę
mass-mediów. Idąc jej śladem możemy na chwile wypożyczyć sobie tożsamość,
przymierzyć się do nowej skóry. Wziąć z wystawy. Nie będziemy jednak bezkarni,
nie uciekniemy od tego, co pod ażurem tętni odkryte. Bowiem twórca wykorzysta
zmieszanie podglądacza, złapanego na gorącym uczynku, by wzmocnić siłę emocjonalnego
przekazu. Można by nadać tej wystawie roboczy tytuł Koincydencje, lecz tu
współwystępowanie dwóch tematów nie nakłada na siebie przypadkowych warstw
znaczeniowych. Odkrycie intelektualne tego związku leży po stronie odbiorcy.
Autorka na początek znajomości otwiera drzwi do pokoju emocji. Uchyla je do
niepokojąco gęstego od znaczeń, świata. Jeśli oprzemy się pokusie nadania mu
estetyzujących etykiet - zobaczymy wtedy kręte korytarze intelektualnego
dyskursu. Taki to trochę „Kubek do nalewania snów” gdzie spotykają się
opowieści, wędrują różnymi tropami, w
continuum czasoprzestrzennym do archaicznej natury.
Ewelina Wyrzykowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz